Koń – Mój przyjaciel, mój skarb
Olga Smaga
Przyjaciel.. – jedno słowo, co zawiera tyle treści... I w tym jednym wyrazie mieści się ogromna liczba uczuć, emocji i wspomnień. Każdy potrzebuje zaufanej osoby, kogoś, komu może mówić o tym, czym i jak żyje, co czuje, dlaczego się boi i martwi; każdy potrzebuje przyjaciela...
Czy zwierzę może zostać najlepszym przyjacielem człowieka? Pewnie, że tak! Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech przeczyta moją opowieść, a dowie się, że konie szczególnie zasługują na miano towarzysza ludzi, gdyż bez ich wierności i pomocy bieg historii byłby zupełnie inny. Bez nich także moje życie nie miałoby sensu..
Pewnego czerwcowego popołudnia, kiedy rok szkolny zbliżał się ku końcowi, weszłam na podwórko pobliskiej stajni. Rozejrzałam się po budynkach. Tuż za stodołą był zielony padok, gdzie stały dwa, gniade konie. Postanowiłam się z nimi zapoznać. Otworzyłam furtkę ogrodzenia i przysunęłam się do jednego ze zwierząt. Był to piękny, potężny wałach z gwiazdką na czole i czarną plamką na ganaszu. Od razu mi się spodobał, zwłaszcza, iż znajdowałam w jego oczach coś ciepłego i przyjaznego.
Kilka dni później wiedziałam o owym koniu dużo rzeczy. Zwał się Łobez i był wielkopolskim koniem – „profesorem” z powodu swojego wieku, a także doświadczenia. Dawniej pracował również w sporcie (toteż do tej pory istniał w nim „duch walki”), szczególnie skokach, chociaż po zakończeniu swej kariery w tej dziedzinie odkryto jego zdolności do chodzenia w zaprzęgu.
Im mniej dni pozostawało do wakacji, tym częściej odwiedzałam Łobeza i spędzałam z nim coraz więcej czasu. Uwielbiałam go głaskać, przytulać, karmić, opiekować się, czyścić, jeździć, a także patrzeć, jak stoi na łące i skubie zieloną trawkę. Pokochałam gniadosza. Prawie całe wakacje spędziłam w stajni, przy moim zwierzaku. Zawsze mogłam na niego liczyć. Właściwie to nie potrafię przytoczyć, ile razy swoim rżeniem, wzrokiem, chrapami mnie pocieszył. Był to koń jedyny w swoim rodzaju. Dzięki niemu nauczyłam się wielu rzeczy – nie tylko jazdy konnej, ale także czułości, opiekuńczości, miłości, cierpliwości i przełamywania barier własnego lęku.
Nie raz, nie dwa, a nawet dziesiątki razy galopowałam na Łobezie przez okoliczne pola, zapominając o całym świecie. Wtedy istniał tylko mój rumak, przyroda i ja. Nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia. Wszystkie wieczory i poranki wśród pól, z tym cudownym koniem były tak magiczne oraz niezapomniane, jak on sam.
Pamiętam, iż któregoś ranka, gdy przyszłam podziwiać zalane słońcem pastwisko, nie zastałam na nim mojego rozhasanego konika. Na początku wystraszyłam się, że coś mogło mu się stać. Ale, jak się później okazało, Łobez postanowił przeskoczyć przez ogrodzenie wysokości 150-u centymetrów i jakby nigdy nic tarzał się na już zaoranym jego kopytami polu sąsiada! Z jednej strony wyglądał komicznie tak utaplany w ziemi, ale pobojowisko, które po sobie zostawił, nie wróżyło nic dobrego, a tym bardziej zadowolenia właściciela pola z udanej zabawy konia...
Kiedyś także byłam ogromnie zrozpaczona, gdyż zawiódł mnie ktoś, na kim mi zależało i kogo kochałam. Tamten dzień okropnie się dłużył i ciągnął w nieskończoność. Wtedy, pomimo ogromu nauki, poszłam do mojego ukochanego konia. Usiadłam w jego przegrodzie na żłobie i zaczęłam płakać, opowiadając mu, co się stało. A on słuchał mnie bacznie, strzygając uszami. I patrzył na mnie. Czułam w jego wzroku niezwykły żal, współczucie, ale i troskę, jakby mówił: „nie martw się. Będzie dobrze. Masz jeszcze mnie, a ja Ciebie nigdy nie porzucę”. Znacznie mi ulżyło, a smutek, choć przez tę krótką chwilę, przestał istnieć.
I zawsze było pięknie, bo Łobez był przy mnie. Lecz któregoś dnia, gdy weszłam do stajni nie ujrzałam konia. Pusta zagroda. Wpierw pomyślałam, że nie podobało mu się nudzenie w stajni i sprytnie się wydostał (a czasem się tak zdarzało). Jednak, gdy nigdzie nie mogłam go znaleźć, pobiegłam szybko do stajennego i spytałam, co się stało. Powiedział mi, że... gniadosza zabrano na rzeź... I nagle wszystko wygasło, świat umarł, a z oczu popłynęły gorzkie łzy...
Pewnego czerwcowego popołudnia, po upływie kolejnych 365-u dni, kiedy rok szkolny zbliżał się ku końcowi, weszłam na podwórko pobliskiej stajni. Rozejrzałam się po budynkach. Tuż za stodołą był zielony padok, gdzie stała dziewczyna patrząca w niebo. W jej oczach rysowała się nieodgadnięta tęsknota; tęsknota za przyjacielem. Tą dziewczyną byłam ja.
„Moje życie jest monotonne [...] Ale jeśli mnie oswoisz, moje życie nabierze blasku słońca. Poznam dźwięk kroków różniących się od wszystkich innych [...] Łany zbóż z niczym mi się nie kojarzą. A to jest smutne. Ale ty masz złocisty kolor włosów. Kiedy mnie oswoisz, będzie cudownie. Zboże, które jest złote, będzie mi zawsze ciebie przypominać. I spodoba mi się szmer wiatru w zbożu” powiedział Lis do Małego Księcia – tytułowego bohatera książki, autorstwa Antoine De Saint – Exupéry’ego. Myślę, iż jest to skarb tej książki – właśnie te kilka słów. Opowiada on o przyjaźni, tak ważnej w naszym życiu. Ja także oswoiłam mojego konia, gdyż doskonale się rozumieliśmy i akceptowaliśmy. Łobez był moim całym światem, moim niespotykanym szczęściem. Również w życiu Małego Księcia pojawił się ten promień szczęścia, gdy został przyjacielem Lisa. Uważam, iż to jest piękne i niepotrzebne są tu moje słowa, by udowadniać, że przyjaciel to dar. A na takie miano zasługuje każdy, kto potrafi sprawić, byśmy czuli się tak kochani. A zwierzę potrafi kochać i to bardzo oddanie, czemuż zatem nie można by je nazwać skarbem naszej egzystencji...?
„Bóg jest obecny w każdym człowieku, który jest Ci przychylny, dla którego jesteś wart trudu, który z Tobą idzie i pozostaje, kiedy zapada wieczór”. Właśnie takich przyjaciół życzę każdemu z nas. Każda przyjaźń nas uczy, a my kochamy tych właśnie nauczycieli, gdyż są oni partnerami naszych dusz. Tak samo, jak w sercu Małego Księcia na zawsze pozostanie Lis, tak w moim – Łobez. I pewnie we wszystkich sercach zwykłych i niezwykłych ludzi zawsze znajdzie się miejsce dla przyjaciela.