Moje i twoje strachy
Danuta Kwak
Kiedy mój mąż powiedział mi, że chce kupić sobie konia stwierdziłam, że jest to świetny pomysł. Zaproponowałam aby kupił dwa. No bo co, on będzie jeździł a ja się będę przyglądać? Też będę z nim jeździć. Byliśmy już w wieku kiedy dzieci stawały się samodzielne i czymś trzeba było wypełnić wolny czas. Do dnia kiedy postanowiliśmy zakupić te piękne zwierzęta na koniu siedziałam kilka razy i wydawało mi się, że skoro mogłam podjąć studia w wieku 40 lat, a wcześniej zrobić Prawo Jazdy, to z jazdą konną nie będzie żadnego problemu.
Zakupiliśmy dwie klacze w wieku 8 i 9 lat. Zakupu dokonał mój mąż Tadeusz wraz z właścicielem hotelu dla koni, gdzie od tej pory miały one przebywać. Przed zakupem tylko raz widziałam te klacze. W dniu oględzin bardzo się bałam do nich podejść, a gdyby ktoś przypadkiem kazał mi na którąś klacz wsiąść to chyba bym odmówiła ze strachu. W pamięci szukałam wymówki, która by to usprawiedliwiła.
I tak po raptem dwóch miesiącach, odkąd zakosztowałam jazdy konnej, stałam się właścicielką klaczy o rozmarzonym imieniu Drima, a Tadeusz został właścicielem klaczy Słomka. Kiedy pierwszy raz weszłam do boksu, gdzie przebywała Drima, ta akurat stała odwrócona do mnie tyłem. Na mój widok odwróciła się i trąciła mnie zadem tak, że wylądowałam leżąc w kącie jej boksu. Dopiero po jakimś czasie doszło do mnie, że nie zrobiła tego złośliwie. Okazało się, że Drima jest strasznym łakomczuchem, i dlatego się odwróciła niespodziewanie dla mnie, bo poszukiwała smakołyków. W następnym okresie ciągle zaglądała mi w ręce lub do kieszeni szukając czegoś smacznego. Widocznie poprzedni właściciele często jej przynosili łakocie. To, że nie chce mnie ugryźć ani podeptać dochodziło do mnie bardzo powoli. Z czasem zaczęłam poznawać jej charakter.
Przed upływem mniej więcej dwóch tygodni odkąd byłyśmy razem, właściciel hotelu zasugerował abym wyprowadziła konia na zieloną trawkę, wtedy będziemy mogły się lepiej poznać. Nie odmówiłam z obawy aby mnie nie posądzono o to, że się boje własnego konia. Kiedy wyszłam z Drimą trzymając ją na uwiązi za kantar, ta jak to koń, zaczęła spacerować po całym pastwisku szukając sobie smaczniejszej trawy. Ja się panicznie wystraszyłam, że chce mi uciec. Trzymałam kurczowo koniec sznura, co powodowało tylko to, że Drima mocniej ciągnęła. Teraz wiem, że wystarczyło chodzić z nią aby umożliwić jej szukania smaczniejszej trawy, a ona by się nie wyrywała i mój strach znacznie by się zmniejszył.
Aż przyszedł pierwszy dzień lata. Już od czterech miesięcy „potrafiłam” jeździć konno. W stadninie, gdzie nasze konie były na hotelu, zorganizowano jazdę w teren po czym zaplanowano ognisko. Byłam dumna, że potrafię jeździć konno. Jazda odbywała się w ogólnodostępnym parku. Był słoneczny letni dzień i mnóstwo ludzi spacerowało alejkami parku. Na koniu w siodle czułam się prawie jak królowa angielska. W pewnym momencie zauważyłam mojego szefa spacerującego ze swoja rodziną. Pomachałam mu ręką. Wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie z podziwem w oczach. Byłam taka zadowolona z siebie. Wracając do stajni pierwszy koń prowadzący wystraszył się , skoczył w bok i w tym momencie moja Drima uczyniła to samo. Wyleciałam z siodła jak z katapulty. W ostatniej chwili próbowałam złapać się czegokolwiek. Lecz wszystko odbyło się zbyt szybko. Trzymając wodze w ręce wylądował na trawniku ze świadomością, że coś mi się rozerwało w nodze. Spróbowałam wstać, lecz moja prawa noga nie chciała mnie słuchać. Straszny ból promieniował mi w kostce. Zrobiło się zbiegowisko. Moja duma i samozadowolenie uszły ze mnie jak z pękniętego balonika. Po kilku minutach wreszcie udało mi się ponownie uzyskać postawę pionową. Na szczęście całe zdarzenie miało miejsce w niedalekiej odległości od stajni i nie musiałam ponownie wsiadać na konia.
Przy ognisku było wszystkim wesoło, tylko ja musiałam udawać, że dobrze się bawię. Ból w nodze z godziny na godzinę dokuczał mi coraz bardziej. Przed powrotem do domu postanowiłam, że pojadę do szpitala. Okazało się, że mam zwichnięta kostkę.
W okresie rekonwalescencji o obawą myślałam o dniu, gdy będę musiała wsiąść na mojego konika. Cała ochota na bycie amazonką wyparowała. A ja zaczęłam strasznie bać się jazdy konnej.
Po zakończonym leczeniu, przyszedł czas aby dosiąść konia po raz pierwszy odkąd spadłam i zwichnęłam kostkę. Strach przed jazdą ogarnął mnie już w domu, zanim jeszcze wsiadłam do samochodu, aby jechać do stadniny. Nogi zrobiły mi się jakby mniej sprężyste, jakieś miękkie i jakby lekko drżące. Te uczucie miękkich nóg nie opuszczało mnie jeszcze przez kilka najbliższych miesięcy.
Siedząc w siodle byłam spięta i sztywna jak manekin. Każdy ruch głowy konia powodował, że wracały przykre wspomnienia. Myślałam, że Drima chce mnie zrzucić. Musiało upłynąć kilka tygodni zanim uświadomiłam sobie, że dlatego ruszała energicznie głową bo zbyt sztywno trzymałam wodze. Ona biedna po prostu szukała luzu.
W tym czasie wynajęliśmy stajnię u gospodarza na obrzeżach miasta zabraliśmy konie
z hotelu. Po przeprowadzce do wynajętej stajni musiałam zacząć więcej jeździć. Wcześniej w stadninie gdzie przebywała Drima czasami jeździli na niej inni klienci. Teraz zostałam tylko ja i moja Drima. Wiedziałam, że jeżeli nie będę na niej jeździć, to wyrządzę jej krzywdę. Zamiast biegać po łąkach, będzie samotnia stała w stajni. Tym bardziej, że gospodarz miał tylko maleńki ogrodzony padok, na którym na galop było zbyt mało miejsca.
Odtąd musiałam jeździć częściej niż raz na dwa tygodnie. Nie było żadnej wymówki. Skończyły się dobre czasy, gdy na koniu mogłam jeździć dwie godziny w miesiącu. Od tej pory na konia wsiadałam raz lub dwa razy w tygodniu, przeważnie na godzinę. Jednak strach nie mijał. Przed światem ukrywałam własne obawy i lęki. Jeździliśmy w Tadeuszem w dwójkę. Nie mieliśmy żadnego ogródka ani ogrodzonego placu i jazdy musiały odbywać się w rozległym terenie. Nowy teren dodatkowo przysparzał mi zdenerwowania. Były to polne drogi pomiędzy polami. Były strome zbocza pagórków, na które trzeba było wjechać a co gorsze również zjechać. Teren ten, to podobno najwyższe miejsce Górnego Śląska. Widoki były przepiękne. Lasy, park pobliskiego miasteczka, panorama Piekar Śląskich. Widać było wysmukłe wieże tamtejszych kościołów. Mnie to jednak nie sprawiało przyjemności. Zbyt byłam spięta. Byłam tak wystraszona i zdenerwowana, że często dochodziło pomiędzy mną i Tadeuszem do sprzeczek. A to, że jeździ tam gdzie są górki, że skręca w kłusie, że wybiera teren, gdzie konie mogą się wystraszyć na przykład powalonego drzewa. W tym okresie ciągle spadałam z konia, zwłaszcza gdy ruszał do galopu. Upadki przestałam liczyć, gdy przekroczyły liczbę dwudziestu. Po każdym kolejnym upadku starałam się analizować co zrobiłam źle. Mój dosiad zaczął się poprawiać.
Po około roku przeprowadziliśmy się na wieś, gdzie nasze koniki miały duże ogrodzone pastwisko i dużą stajnię. W tym czasie umiejętności Tadeusza rosły. Zrobił kurs konnej jady w renomowanym ośrodku jeździeckim. Dokupił koni. Zaczęli przyjeżdżać klienci. Ja zwykle jeździłam na końcu, na koniku, którego Tadeusz kupił specjalnie dla mnie. Jest to nieduży wałach o bardzo miękkim chodzie, który zawsze zachowuje duży odstęp pomiędzy nim, a poprzednim koniem. Obecnie jeżdżą na nim przeważnie dzieci. Jeżdżąc nie musiałam praktycznie nic robić, w wyjątkiem tego, aby starać się nie spaść. Sielanka ta trwała około trzech lat.
Aż przyszedł dzień, gdy niespodziewanie Tadeusz się rozchorował. Z dnia na dzień zostałam z sześcioma końmi i grupą klientów, którym się u nas spodobało. Postanowiłam zastąpić Tadeusza. Dzisiaj się sama sobie dziwię, jak mogłam z tak małymi umiejętnościami podjąć się tego. Chyba nie była świadoma, jak mało potrafię.
Od tego czasu zaczęłam jeździć kilka godzin tygodniowo. Trenowałam na ujeżdżalni pod okiem męża. Czytałam literaturę fachową. Zaczęłam się dopasowywać do koni. Któregoś dnia odkryłam, że nie są to potwory, lecz podobne do mnie pełne obaw i lęków bardzo wrażliwe istoty. Odkrywałam ich indywidualne upodobania. Poznawałam, który koń czego się boi. Od dnia kiedy stwierdziłam, że zachowanie koni jest często spowodowane strachem przed nieznanym lub ucieczką przed nieprzyjemnym doznaniem, zaczęłam je inaczej traktować. Zaczęłam je traktować podobnie jak traktuje się własne dzieci. To, że byłam matką trójki już dorosłych dzieci i pamiętałam problemy jakie nastręczało ich wychowanie, dodatkowo mi pomogło. To był przełom w naszych wzajemnych stosunkach. Stwierdziłam, że ja słaba kobieta muszę nauczyć się pracować z nimi tak, aby mi ufały, a moje polecenia wykonywały chętnie, aby się mnie nie bały tak, ja bałam się ich wcześniej. Jeżeli, któryś nie chciał lub nie potrafił wykonać mojego polecenia, to najpierw zastanawiam się czy w właściwy sposób daję mu do zrozumienia co ma wykonać. Często je chwalę. Lubię gdy podchodzą do mnie dając do zrozumienia, że czekają na pogłaskanie lub smakołyk. W każdym szukam pozytywnych cech. Ich stosunek do mnie też uległ zmianie. Gdy tylko pojawiam się w polu widzenia któregoś, ten podchodzi i podstawia łeb aby go pogłaskać. Czasami mam wrażenie, że gdyby potrafiły mówić to któryś odezwał by się do mnie „cześć, jak się masz” lub „zabierz mnie na spacer do lasu”.
Posiadając sześć koni, wiem czego się który boi. Jeden z nich boi się wysokich budynków, inny boi się odróżniających się od tła dużych jednolitych płaszczyzn typu brama, płot. Jeden z wałachów boi się dużych liści np. łopianów, pola kapusty. Koń, którego kupiono kiedyś tylko dla mnie, panicznie boi się rowów i małych zarośniętych bruzd w polu. Może będąc u poprzedniego właściciela, wpadł do jakiegoś. Jedna z klaczy boi się spadających nagle liści lub wyfruwającego niespodziewanie z krzaka wróbelka. Ponieważ prawie na każdym spacerze można takie spotkać, aby jej oszczędzić powodu do zdenerwowania, nigdy nie chodzi pierwsza w zastępie. Jest u nas tylko jeden wałach, o którym nie potrafię powiedzieć, że czegoś się boi. Jest najodważniejszy z naszej małej gromadki. Jedynie czego nie lubi to jeźdźców, którzy zbyt twardo siadają w siodle. Czasami widzę, że w czasie jazdy odwraca się i przygląda jeźdźcowi z smutkiem w oczach, tak jak by chciał powiedzieć „czemu mi to robisz, czemu nie próbujesz bardziej miękko siadać, przecież sprawiasz mi ból”.
Od kiedy poznałam strachy męczące moje konie, wyjeżdżając w teren staram się z daleka dostrzegać to co mogło by być powodem przestrachu. Staram się, aby miały jak najmniej przykrych doznań. Pamiętam, jak ja się bałam i co wtedy przeżywałam. Chcę im oszczędzić, na ile to możliwe, przykrego uczucia strachu i bólu. Wiem, co to znaczy, bać się.
W terenie, jeżeli widzę przedmiot, który mógłby wystraszyć mojego konika, staram się, aby dostrzegł go odpowiednio wcześniej, aby z daleka zobaczył, że nie ma się czego bać. W tym czasie nie usztywniam się tak jak to było kiedyś, lecz odwrotnie, swoim zachowanie staram się dać mu do zrozumienia, że to coś normalnego. Dodatkowo dodaję mu otuchy głosem. Mówię do niego uspakajająco. Czasami mam wrażenie, że rozumie nie tylko ton mojego głosu, ale również moje słowa. Odkąd lepiej poznałam charakter i usposobienie moich, koni staram się jak najczęściej jeździć na luźnych wodzach. Zauważyłam, że napięte wodze nie tylko fizycznie powoduję przykre doznania, lecz dodatkowo powodują, że koń się usztywnia. Luźne wodze to jak słowa „Słuchaj, nie masz się czego bać, wiedz, że mam do ciebie zaufanie”. Czuję, że to mu pomaga i wtedy koń się rozluźnia.
Moja praca zawodowa to tkwienie z nosem w papierach. Często w pracy myślę o tym, co zrobię po powrocie do domu. Marzę, że po powrocie wsiądę na konika i pojedziemy sobie do lasu lub na pola. Mam nadzieje, że one również lubią te spacery. Pomimo, że mamy duże wybiegi dla nich, i są na świeżym powietrzu praktycznie cały dzień, to czasami mam wrażenie, że podoba im się galop na otwartej przestrzeni, gdy wiatr gwiżdże w uszach, a przed sobą nie widać ogrodzenia oznaczającego koniec pastwiska. Są dni, gdy tylko ruch ręki poprawiającej wodze sprawia, że koń zbiera się do galopu, i wtedy wiem, że chce się wybiegać i staram się mu to umożliwić.
W czasie jazdy konnej zwracam uwagę na podłoże, po których się poruszamy. Wiem, że konie nie lubią chodzić po nierównych łąkach z odstającymi trawnikami. Niektóre pomimo, że są podkute nie lubią drobnych kamyków. Do galopu staram się wybierać znajome polne i leśne drogi lub równe łąki, tak aby w czasie jazdy koń nie zrobił sobie krzywdy. Do dzisiaj pamiętam ból powodowany zwichnięciem kostki.
Są jednak dni, gdy koń jest powolny, nie chce mu się biegać. Wracając pamięcią do czasów, kiedy wsiadałam na konia z obowiązku a nie dla przyjemności, staram się go nie gnać go na siłę. Wiem że przyjdzie taki dzień, kiedy będzie aż nazbyt chętny do biegania.
Wiem, że koń to piękne zwierzę i nie mam na myśli jedynie wyglądu zewnętrznego, ale przede wszystkim jego usposobienie i charakter. Podziwiam go za niesamowitą wyrozumiałość i cierpliwość dla ludzkiego gatunku.
Niedługo skończę 50 lat. Wkrótce nadejdą dni, kiedy moje ciało pod względem fizycznym uniemożliwi mi jadę konną, ale wiem, że to nie będzie koniec mojej przygody z końmi. Konie zostaną z nami do końca. Nie wyobrażam sobie pustki w stajniach i na pastwiskach. Koń stał się częścią mojego życia |