Koń - nasz przyjaciel ;) - Stary Człowiek i Konie (Anna Piróg Komorowska)
 

Strona startowa
Księga gości
Rasy koni
Galeria
Chody koni
Opowiadania o koniach
=> Stary Człowiek i Konie (Anna Piróg Komorowska)
=> Hebanowy koń (Malwina Tylewicz)
=> Syn srebrnego pegaza (Joanna Cieślik)
=> Mój świat bez koni (Agnieszka Adamiec)
=> Moja przygoda z końmi (Katarzyna Bujarska)
=> Konie moim światem (Magdalena Greloch)
=> Moje i twoje strachy (Danuta Kwak)
=> Pogalopuj ze mną (Jolanta Nowakowska)
=> Koń – Mój przyjaciel, mój skarb (Olga Smaga
=> Koń symbolem wolności (Magdalena Madejska)
Wiersze o koniach
Przysłowia o koniach
Dyscypliny
Umaszczenia koni
Części ciała konia

Stary Człowiek i Konie
Anna Piróg Komorowska




Pan Wiktor otwiera oczy i wpatruje się w żółty zaciek na suficie. Obudził go ból i zimno.
Jak co dzień. Kolejny poranek, kiedy trzeba pokonać słabość, wstać i żyć dalej. Pląsające dłonie walczą z guzikami. Nieposłuszne ciało tańczy w upiornym rytmie. Choroba Parkinsona nie ułatwia powitania nowego dnia. Tak trudno wkruszyć suchą bułkę do garnuszka z mlekiem. Starość jest okropna. Ogień pod kuchnią nie chce się za nic zapalić. Popija garść pigułek zimną herbatą.
Trzy niewielkie pieski tulą mu się do nóg i wlepiają w niego pełne uwielbienia spojrzenia.
Kot śledzi go obojętnym wzrokiem.

- Zdążyć, muszę zdążyć – powtarza sobie w myśli jak litanię.

Za oknem – szaro i mglisto. Znowu pada deszcz.
Pan Wiktor z trudem wciąga na chude plecy – sztywną kurtkę. Zniszczona wojskowa rogatywka uzupełnia codzienny uniform.
Otwiera drzwi swojej, chylącej się ku upadkowi chaty –z cichym skrzypieniem.
Końskie uszy nieomylnie wyławiają to skrzypnięcie.
Rozpadająca się, na wpół zawalona stajenka – zdaje się dosłownie pękać od niecierpliwego rżenia. Konie niespokojnie krążą po boksach, tupią i krzyczą wniebogłosy.

- No, wreszcie! Ruszyłeś się! Czekamy już tak długo.- zdają się wołać.

Psy rozbiegają się po podwórku. Pan Wiktor liczy kroki do stajni. Każdego dnia jakby ich przybywało.
Kary ogromny ogier zdaje się wypełniać swoim ciałem całe pomieszczenie. Niebezpiecznie napiera na liche, połamane drzwiczki, ale nie próbuje ich sforsować. Spod kopyt niemal lecą iskry.
Zanim Pan Wiktor zdąży się uchylić - potężne zęby chwytają go za kurtkę. Wątłe ciało szybuje w powietrzu. Koń bez wysiłku wciąga starca do boksu, wywracając groźnie przekrwionymi oczami.

- Kubuś! Fuj! Przestań w tej chwili! – Pan Wiktor przytula się całym ciałem do konia i wybucha śmiechem. Obaj uwielbiają ten poranny rytuał. Przez drżącą skórę konia wlewa się jakby światło w ciało jego opiekuna. Dłonie przestają się miotać, plecy prostują.

Zza przegrody wychyla głowę gniada, młoda klacz. Stara się wchłonąć zapach człowieka i dotknąć go choćby krawędzią warg. Pan Wiktor omija ulubieńców wzrokiem. W marynarce na piersi ma zniszczony portfelik a w nim ten przeklęty banknot. Zadatek. Nie umie zapomnieć łakomego spojrzenia handlarza. Wzroku taksującego wagę, mięso. Odrywającego w myślach lśniącą końską skórę.
Konie uspokajają się i miarowo przeżuwają śniadanie. Znad żłobów zerkają na starego człowieka, tkwiącego obok na połamanej skrzynce, jak martwy, mokry ptak.
Kubuś próbuje odegnać smutek swojego pana serią śmiesznych min. Wywiesza język, zwija go w trąbkę,przewraca oczami. Zaczepia klacz, skubie jej grzywę.
Poranne czyszczenie. Wysłużone szczotki miarowo szurają. Ręce omdlewają z wysiłku, ale koń Pana Wiktora ma lśnić jak lustro. Wszystkie konie, jakie miał w swoim długim życiu były zawsze wypielęgnowane jak na pokaz.
Matka Kubusia mieniła się w słońcu, tak, że wydawało się, że świeci własnym blaskiem. Potem tak nagle i boleśnie odeszła. I zostało, kare, bezradne źrebię, ssące rękaw jego kurtki.
Tej okropnej nocy, sześć lat wcześniej zostali sami z psami i obojętnym kotem. I trochę się zżyli ponad ludzką i końską miarę. Kubuś, jak późne dziecko - odbierał resztki zdrowia i sił, ale jednocześnie był jedynym powodem, żeby żyć dalej.
Pan Wiktor wypuszcza konie na podwórko. Wyskakują ze stajni i cieszą się deszczem. Rozbawione psy wpadają im pod nogi. Tarzają się z lubością, potem otrząsają i zrywają się do szalonego cwału. Przeskakują bez wysiłku liche ogrodzenie, ale zaraz pojawiają się z powrotem. Potem zamierają w delikatnej pieszczocie – skubiąc sobie wzajemnie okolice kłębu końcami warg. Ogier traktuje klacz jak siostrę, przyjaciółkę, chociaż chwilami natura daje znać o sobie i lędźwie kurczą się od potężnego wzwodu.

-Kubuś! Fuj! Co ty robisz? Schowaj to w tej chwili - Pan Wiktor woła spod stajni pełnym nagany słabym głosem.
Kubuś wycofuje się zawstydzony i zerka spod kruczoczarnej grzywy.

Pora na ćwiczenia. Pan Wiktor staje na środku podwórka i woła:

-Kółko! No, kółko! – I konie posłusznie zaczynają wirować na niewidzialnej karuzeli wokół niego. Posłusznie robią zwroty – jak cyrkowe konie. Klacz, dokupiona, żeby Kubuś zrozumiał, że jest koniem - naśladuje przyjaciela. Wysoko unosi nogi, pręży grzbiet.

Dzisiaj nie wybiorą się w teren. Dzisiaj, stare wysłużone siodło pozostanie w stajni.
Stało się zbyt ciężkie, żeby go unieść. Ścieżki, które przemierzali we trójkę, wkrótce zarosną.
Dzisiaj… Pan Wiktor uśmiecha się gorzko.

-Nawet nie zauważyłem, kiedy ostatni raz w życiu siedziałem w siodle.- myśli.

I serce przeszywa mu wizja ostatniej podróży jego koni a banknot na piersi pali jak ogień.

-Kupie sobie leki, oddam psy, pójdę wreszcie do szpitala, zamieszkam z dziećmi. Będę rozsądny. Raz w życiu. Wyrzucę spłowiałe fotografie kobiet, których imion nie pamiętam i koni, które pamiętam wszystkie. Kupię sobie leki… A Kubusia pewnie ktoś dobry uratuje – w ostatniej chwili – w rzeźni – kogoś poruszy jego uroda, a klacz pójdzie za nim. I trafią oboje na wiecznie zielone pastwiska.

Pan Wiktor nie umie oszukać sam siebie. Nieświadome niczego konie pląsają wokół niego.
Złe, lisie oczy handlarza – nie mogą zniknąć z pamięci.
Konie wbiegają do stajni. Ostrożnie przeskakują zmurszałe progi.
W jednostajny, cichy szum deszczu wdziera się warkot silnika.

-Jutro! To miało być jutro! Jeszcze nie teraz! - gorączkowo myśli pan Wiktor i modli się o cud. Jeszcze tylko jeden cud.
Pod parasolem kurczą się dwie postacie. Stary brodaty mężczyzna o kulach i wysoka kobieta.

Serce pana Wiktora podskakuje do gardła. Tak bardzo na nich czekał, tracił nadzieję – szukał i nie umiał ich znaleźć.
Poznali się przypadkowo, miesiąc wcześniej, kiedy szukał domu dla swoich koni. O nic nie pytali – tylko patrzyli jakoś tak szczególnie. Kobieta miała jasne spojrzenie a mężczyzna rozsiewał niezwykłe ciepło.

- To najpiękniejszy koń, jakiego widziałam w życiu - powiedziała.

A Kubuś wdychał jej zapach jak zahipnotyzowany.
I nagle przestaje padać deszcz. Psy tańczą przy nogach gości. Kobieta, pełnym napięcia głosem, pyta czy konie są nadal na sprzedaż.

-Niestety, Kubusia już nie ma - odpowiada pan Wiktor. Poczucie humoru nie opuszcza go nigdy. Kobieta blednie gwałtownie, ale przeciągłe rżenie Kubusia psuje cały ten głupi żart.

Ogier wychyla się ze stajni połową ciała, wywiesza język, zwija go w trąbkę, przewraca oczami - okropnie ucieszony.

- Sprzedany, sprzedany…Przecież wziąłem zadatek, transakcja przybita. Nigdy nie złamałem danego słowa – bezładnie powtarza pan Wiktor.

Brodaty mężczyzna rozsiada się na połamanej skrzynce, zapala papierosa i mówi to, na co wszyscy czekają.

- Raz w życiu, może Pan złamać umowę. Biorę to na swoje sumienie. Dla koni warto to zrobić. Dziadziu, bierz pieniądze i przybij, a w godzinę zabierzemy konie. Jak trzeba pojadę wierzchem, mimo złamanej nogi.

Pan Wiktor bierze szczupłą dłoń kobiety jakby była z porcelany. Cud się zdarza.


#


Białe szpitalne łóżko. Szczupłe ciało Pana Wiktora wydaje się jeszcze drobniejsze. Leży i wpatruje się w okno. Jego myśli wędrują do nowej stajni jego koni. Klacz trafia do wiejskiego gospodarstwa. Trochę się o jej los nadal martwi.
Za to widzi Kubusia –w pięknym boksie w towarzystwie innych koni, na wybiegu. Potem wspomina jego widok pod siodłem. Kubuś, jak andaluzyjski koń wysoko wyrzuca nogi w eleganckim kłusie. Bardzo skupiony na treningu. Uważnie kroczy. Grzywa zapleciona w warkocze. Pan Wiktor siedzi na krześle wśród młodych miłośników koni i łakomie łowi uchem komplementy. Brodaty mężczyzna ściska mu ramię ciepłą dłonią i mówi:

-Widzisz, Bracie, czasem warto złamać dane słowo.

A kobieta uśmiecha się, a w jasnych oczach ma łzy. Jakby wiedziała, że to pożegnanie.
Pan Wiktor zasypia i już się nie obudzi. Jest spokojny.
Na odległej ujeżdżalni – Kubuś nagle zatrzymuje się i rży przeciągle.
Dzisiaj stronę odwiedziło już 17 odwiedzający (24 wejścia) tutaj!
 
Kochajmy konie ! Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja